środa, 29 maja 2013

Coś na szarość dnia!

Cześć. Od kilku dni znowu pada. Gabi w przedszkolu nie wychodzi na dwór, po powrocie do domku też siedzimy w czterech ścianach. Mała zaczęła nudzić się zabawą w to samo od kilku dni. No przecież ile można zajmować się swoją "podopieczną" Gienią? Zaczęła przychodzić i mówić: mamo pobaw się ze mną! Wywaliłam z szafy "stare" zabawki, którymi nie bawiła się już ponad pół roku i zachęcam ostro do zainteresowania się którąś. Wszystko było super dopóki siedziałam obok, jak próbowałam wyjść to zaczynał się płacz. Nie ważne, że burczy ci w brzuchu lub chcesz pić - mały łobuziak chce się bawić!
   Prawdę mówiąc nie miałam ochoty na siedzenie bezczynne w pokoju dziecka więc myślę, myślę i nagle boom..... "Gabrysia a może zrobimy razem pyszne czekoladowe ciasteczka"? Reakcja natychmiastowa! Trzepnęła zabawkami o podłogę i dalej pędem do kuchni, krzycząc po drodze "czekoladowe ciacho mniam, mniam". Mój mąż aż wstał z kanapy i przyszedł z zapytaniem czy dobrze słyszał? Na szczęście znam super przepis na szybkie, pyszne i super czekoladowe ciastka (pudding) robione w kochilkach. Większość łasuchów na pewno ma zawsze wszystkie składniki w domu. Tak więc zabrałyśmy się do roboty!
   Potrzeba nam: 125 g miękkiego masła (lub margaryny),
                          150 g brązowego cukru (jak nie macie dajcie biały cukier),
                           3 rozkłócone jajka,
                           szczypta soli,
                           25 g kakao w proszku,
                          125 g mąki pszennej,
                          1 łyżeczka proszku do pieczenie,
                          25 g drobno posiekanej czekolady deserowe,
                          75 g drobno posiekanej białek czekolady.
1. Posmarować cienko tłuszczem 6 foremek do puddingów lub kubki żaroodporne o pojemności 175 ml.
2. W misce utrzeć masło z cukrem na puszystą pianę. Dodawać po jednym jajku, dokładnie ubijając masę (moje dziecko boi się robota kuchennego i miksera bo robi "bzium, bzium" więc ja ucieram lekko ręcznie oczywiście z pomocą dziecka)
3. Do masy przesiać mąkę, wsypać sól, proszek do pieczenia i kakao w proszku i wymieszać.
4. Do gotowej masy dosyp posiekaną czekoladę i wymieszaj.
5. Przełóż masę do 6 foremek. Posmaruj cienko tłuszczem 6 kwadratów z folii i przykryj nimi foremki dociskając starannie wokół brzegów.
6. Piekarnik rozgrzej do 180 C.
7. Foremki ustaw na blasze do pieczenia i wlej wrzącej wody do blachy, aby sięgała do połowy wysokości foremek
8. Piecz w piekarniku przez ok 50 minut lub do momentu, gdy patyczek wsunięty do środka ciasta po wyciągnięciu będzie suchy (ja piekę ok 40 minut)
9. Po upieczeniu wyjmijcie foremki z blachy, zdejmijcie folię i odczekajcie góra 5 minut (dłużej się nie da, bo zapach zachęca do jedzenia gorącego). Następnie należy obwieść nożem wokół brzegów każdego kubeczka i wyłożyć  ciastko na talerzyk. Ja osobiście na górę ciastka kładę kulkę zimnych lodów waniliowych, które powoli będą rozpuszczać się i dawać super sosik do ciastka.
  Gabrysia oczywiście mieszała, smarowała tłuszczem foremki (i nie tylko), podjadała pokrojoną czekoladę i nakładała gotowe ciasto do kochilek. Potem przylatywała co chwilę pytając czy już gotowe. 40 minut trwało wieczność. Potem już tylko kuleczka zimnych lodów i uśmiech na twarzy wszystkich domowników. Co najciekawsze córka nie lubi ciast, ale to jest jedyne, które zawsze trochę zje pod warunkiem, że jest z dużą ilością lodów. Zachęcam do wypróbowania.


                                                                                                                     Anka

wtorek, 28 maja 2013

Dzień dziecka nadchodzi!

Cześć wszystkim. Czy kupiliście już prezent swojemu dziecku z okazji Dnia Dziecka? W zeszłym roku zaszalałam z prezentami. W tym roku postawiłam na prostotę i funkcjonalność.
   Obserwuje ostatnio mojego łobuziaka i stwierdziłam, że wszystkie zabawy sprowadzają się do jednego - zabawa lalką w dom. Przebiera tą swoją "podopieczną", gotuje jej zupy, podaje mleko, sprawdza pieluchę czy czasem się w niej coś nie kryje, wozi ją w wózku itd. Jeśli zauważyliście u swoich pociech podobne zabawy to z ręką na sercu mogę polecić Wam zakup kuchni dla dziecka. Moja córcia dostała taką na urodziny. Dokupiliśmy jej tylko trochę warzyw, owoców i innych artykułów spożywczych z plastiku. Powiem szczerze, że potrafi zająć się gotowaniem a potem karmieniem niemałej gromadki misiów i lalek ponad pół godziny. Rewelacja! Można w spokoju teleexsprees obejrzeć bądź w kuchni coś ugotować.
  Ostatnio Gabi pokochała także zabawę w chowanego. Mąż zrobił jej także "namiot" z koca i kołdry i wtedy jest "dziki szał". Zabrała tam wszystkie lale, misie i śpiewała im z godzinę w tym namiocie. Idąc tym tropem, na dzień dziecka kupiłam jej mały namiot dla dzieci, który będzie można postawić na naszym oszklonym tarasie, puzlino (puzzle na zasadzie - co do czego pasuje w wersji dla 2-4 latków) i oczywiście zestaw ubranek dla ukochanej lali "Gieni".
  Zapytacie zapewne dlaczego lala ma takie "oryginalne" imię? Reszta lalek ma normalne imiona: Zosia, Kasia, Magda, Zuzia. Jak zapytałam jak Ta lala ma na imię zapadła długa cisza! Dziecko myślało i myślało, aż powiedziało: pomóż mi mamo. Tak więc ja zaczęłam wymieniać imiona które znam. Po 2 minutach mój zasób znanych imion zaczął się kończyć i tak spodobało się imię Gienia i Kunegunda. Padło na to pierwsze.
  Wracając do tematu Dnia Dziecka. Ważniejsze od prezentów jest chyba zapewnienie dziecku super rozrywki na ten dzień. Dziecko jest podwójnie szczęśliwe, że oprócz spędzenia dnia z ukochanymi rodzicami i dostania od nich prezentów, może także "zrobić" coś nowego. Ja w tym roku zabieram Gabrysię na "Dzień Dziecka na Zamku Królewskim w Warszawie", który odbędzie się w niedzielę 2 czerwca.
  Jak przeżyło Dzień Dziecka i piknik w Ogrodach Królewskich moje małe szczęście opowiem Wam wkrótce.

                                                                                                                  Anka

niedziela, 26 maja 2013

Dzień Mamy!!!

Cześć. Moje dziecko zaskoczyło mnie dzisiaj bardzo. W piątek kiedy odbierałam je z przedszkola "ciocia" powiedziała - Gabi tylko nie zapomnij o czymś. Dziecko otworzyło swoją szafkę i wyjęło z niej wielki kwiatek dla mnie. Powiedziała że to na dzień mamy i wycałowało mnie bardzo. Strasznie mnie wzruszyła tymi buziakami i kwiatkiem zrobionym z łyżki drewnianej i kolorowych papierków. Rewelacja!
W domku  oczywiście w nagrodę mama dała dziecku batona - które bardzo lubi (jak to dziecko!), ale dostaje ich bardzo mało (ze względu na różne wysypki). Radość z czekoladowej niespodzianki była wielka. Co chwilę przylatywała jeszcze mnie wycałować licząc chyba na więcej słodyczy. Muszę przyznać, że byłam twarda! Dzisiaj tata pojechał rano chętnie do sklepu (zawsze ja to robię bo mężowi się nie chce) i kupił w kwiaciarni mały bukiecik stokrotek (mam alergię na kwiaty a ich zapach doprowadza mnie do szału - znoszę jedynie stokrotki), żeby Gabi dała go mamie. Jakież było moje zdziwienie jak dostałam kwiatki a oprócz tego moje dziecko wyrecytowało mi malutki wierszyk :
"Mamo, mamo cóż ci dam,
jedno serce, które mam,
a w tym sercu róży kwiat,
Mamo, mamo żyj sto lat".
Szczęka opadła mi do samej podłogi. Mały, trochę sepleniący, 2,5 letni łobuziak pięknie wyrecytował wierszyk. Duma mnie rozpierała! Oczywiście (może to nie wychowawcze?) dziecko dostało batona! A co tam! Niech i mała ma radosną chwile w tym ważnym dniu. Gdyby jej nie było ja nie byłabym matką! Prawda!

Wszystkim mamom życzymy zdrowia, uśmiechu i wiele wiele miłości.

                                                                                                                                      Anka

czwartek, 23 maja 2013

Idziemy do przedszkola!

Cześć. Już niedługo niektóre z Was poślą swoje pociechy do żłobka lub przedszkola. Jeśli masz w rodzinie niepracującą i mobilną babcie lub dziadka - to jesteś szczęściarą. Kto oprócz rodziców może dać dziecku mnóstwo miłości i poświęcić maksymalnie dużo czasu - oczywiście babcia lub dziadek. Pamiętajcie tylko, żeby dzieci miały możliwie jak największy kontakt z rówieśnikami, bo wtedy lepiej się rozwijają.
  Ja wracałam do pracy po urlopie wychowawczym w lipcu. Już w kwietniu dowiedziałam się jakie przedszkola znajdują się w pobliżu naszego domu i dalej przeglądać ich strony internetowe i czytać opinie innych rodziców. Wybrałam kilka placówek i zaczęłam dzwonić z zapytaniem czy są wolne miejsca. Ponieważ Gabrysia jest alergikiem ważne było dla mnie aby posiłki były przygotowywane w przedszkolnej kuchni. I tak szybko okazało się, że w kilku pobliskich żłobkach albo nie ma miejsc, albo serwują w nich dania z cateringu.
  Wreszcie znalazłam super miejsce! Posiłki gotowane na miejscu z uwzględnieniem oczywiście alergii każdego dziecka. Przedszkole zajmuje cały dom - na górze maluchy a na dole starszaki. Do tego niewielki ogród w którym dużo zabawek, huśtawek, zjeżdżalni, piaskownica i duży plastikowy domek (ulubiony przez małą). Poszłam oczywiście obejrzeć to miejsce i porozmawiać z Panią dyrektor. Ponieważ moja bratowa prowadzi przedszkole (niestety w innym mieście - bo tak to nie miałabym żadnego problemu gdzie posłać małą) udzieliła mi kilka rad na co zwracać uwagę przy wyborze placówki do której uczęszczać ma twoja pociecha.
  Patrz jak zachowują się dzieci - to najważniejsze powiedziała mi bratowa w przeddzień wizyty w przedszkolu. Jeśli dzieci są umorusane, brudne, gile wiszą im z nosa i płaczą - to zabieraj się stamtąd. Podpatrz czy jest dużo zabawek i czy są różnorodne - przecież dzieci muszą się mieć czym bawić. Spójrz jak wyglądają Panie opiekujące się dziećmi - czy są schludnie ubrane, czy miny nie są kwaśne a przede wszystkim czy zajmują się dziećmi! Zobacz czy jest oddzielna sala do jedzenia, zabaw plastycznych itp. Zajrzyj także do łazienki - jak jest czysto i czy są tam nocniki, ręczniki dla dzieci, szczoteczki do zębów. Jeśli chcesz dziecko przywozić do placówki wózkiem to ważne czy jest miejsce na taki sprzęt - wózkownia.
  Byłam zachwycona! Na podjęcie decyzji, wpływ miał także fakt iż w przedszkolu jest monitoring i pielęgniarka. Przy częstych wysypkach alergicznych i konieczności smarowania dziecka 5 razy dziennie przepisanymi przez lekarza maściami to super pomoc. Ja w domku smaruję rano i wieczorem a pielęgniarka w ciągu dnia w określonych godzinach i określoną maścią. Jedyne co nie było pozytywne to cena.
  Usiedliśmy z mężem i po krótkiej rozmowie stwierdziliśmy, że poślemy naszego łobuziaka do tego przedszkola. Trudno zapłacimy więcej (w porównaniu z innymi przedszkolami w okolicy) ale przynajmniej wiem za co dopłacam.
  Ustaliłam z Panią dyrektor, że Gabi przyjdzie na zajęcia adaptacyjne w wymiarze 10 godzin. Codziennie przychodziłyśmy na 2 godziny a ostatniego dnia zostawiłam ją na pół dnia. Wiadomo, że na początku popłakiwała jak mama zamykała drzwi za sobą, ale trwało to podobno tylko chwilkę. Potem już najważniejsza była zabawa, psoty z "ciociami" i podpatrywanie starszaków. Zaaklimatyzowała się szybko.  
  Chodzi już do tego przedszkola prawie rok. Jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Zdarzyło się kilka razy, że nie chciała pójść do dzieci i strasznie wyła w domu, ale szybko z Panią dyrektor wyjaśniałyśmy jaka jest tego przyczyna. Pani dyrektor bardzo pomagała w tych sytuacjach, opiekując się dzieckiem i dociekając w czym tkwi problem. Czasami małe błahostki w oczach dziecka urastają do rangi tragedii i wtedy jest problem.
  Teraz mam dylemat. Nie mam pracy, siedzę w domu, nadal posyłamy ją do przedszkola, kredyt na mieszkanie trzeba spłacać, rachunki opłacać i jeszcze za coś żyć. Jak tak dalej pójdzie to będę musiała zrezygnować z przedszkola i Gabi zostanie ze mną w domu. Wolałabym, żeby chodziła do dzieci, bo lepiej się tam rozwija a ja mam czas na szukanie roboty. Perspektyw jednak żadnych, więc przed nami pewnie trudne decyzje.  

                                                                                                                         Anka

poniedziałek, 20 maja 2013

Krew w kupie!!!

Cześć. Jak już wspominałam Gabi miała 8 miesięcy jak zaczęliśmy wprowadzać gluten. Najpierw łyżeczka kaszki manny do zupki, następnego dnia troszkę więcej i tak do czwartego dnia. Zapytacie zapewne dlaczego do tego dnia? Przy przebieraniu małej zauważyłam w pieluszce oprócz kupy wielki krwisty glut! Zamarłam. Nie wiedziałam co robić. Matka szybkiego reagowania chyba wtedy wyłączyła się i zostawiła mnie samą - bezradną i zagubioną. Po uronieniu 500 łez wzięłam się w garść, spakowałam małą (picie, słoik z jedzeniem, ubranka na przebranie, pieluchy, książeczka zdrowia) i telefon do męża. Usłyszałam szybkie już jadę. Zadzwoniłam także do przychodni czy przyjmuje dzisiaj któraś z leczących Gabrysię lekarek. W klinice akurat była nasza pani pediatra i dermatolog. Zabrałam także zawiniętą z torebkę foliową pachnącą i pełną pieluchę! A może lekarz będzie chciał obejrzeć tego gluta krwistego?
    W klinice wyjęliśmy kartę do dermatologa. Stojąc w poczekalni spotkaliśmy na korytarzu Panią pediatrę. Musiałam mieć niewyraźną i przerażoną minę bo od razu zapytała się mnie czy wszystko w porządku. Opowiedziałam Jej co i jak a ona szybko wzięła nas do swojego gabinetu. Zbadała małą, obejrzała pupę, wymacała brzuch i uspokoiła nas, że to prawdopodobnie alergia. Dała nam skierowanie na badanie kału i obejrzała tą pieluchę.
   Po wyjściu z gabinetu poszliśmy na spotkanie z doktor Aldonką. Na mój widok wstała! Chyba rzeczywiście wyglądałam strasznie! Obejrzała dziecko i kazała natychmiast odstawić gluten. Dała jakieś leki osłonowe i kazała obserwować a przede wszystkim kazała się nie martwić. Weź i się nie martw! Tamtego dnia pojawiło się na mojej głowie sporo siwych włosów.
  Odstawiliśmy gluten i obserwowaliśmy kupy. Czułam się jak detektyw Monk, szukając choćby małej kropelki krwi w kale. Po 2 tygodniach badań (kupa do badania co drugi dzień) wreszcie nie było krwi. Pani doktor kazała spróbować wprowadzić gluten do menu Gabi za ok. 6 miesięcy.
  Po 4 miesiącach zaczęliśmy sprawdzać, czy mała nadal ma skazę białkową. Wprowadzaliśmy powoli mleko modyfikowane i ku wielkiemu zadowoleniu odbyło się bez wysypek i innych dolegliwości alergicznych. Hura jedna alergia mniej! Teraz można było dawać dziecku jogurt, serki i zrobić gotową kaszkę mleczną.
  Po 2 miesiącach przyszedł czas na ponowne wprowadzenie glutenu. Rano łyknęłam chyba 3 magnezy na uspokojenie i dawaj robić zupkę z odrobiną kaszy manny. Zanim podałam ją dziecku na wszelki wypadek spakowałam torbę z piciem, jedzeniem i książeczką zdrowia. Gabi zjadła zupkę chętnie. Siedziałam cały dzień jak na szpilkach. Wreszcie po południu przyszła długo wyczekiwana kupa - bez krwi. Przed samym spaniem następna kupa - bez krwi. Rewelacja pomyślałam. Po 4 dniach od wprowadzenia glutenu pojawiła się maleńka wysypka (niewielki suchy placek na ramieniu). Pani dermatolog obejrzała go i mówi, że to prawdopodobnie od glutenu ale podajemy go dalej, żeby organizm się do niego przyzwyczaił. I tym sposobem powolutku Gabi zaczęła jeść kaszkę manną i bułeczki. Po tygodniu można było dać dziecku kanapeczkę z wędlinką i ukochanym pomidorem.
  Pewnego dnia na podwórku mała jadła bułeczkę. Podleciały inne dzieci i też chcą. Podzieliliśmy się z maluchami i dalej do zabawy. Patrze po chwili a moje dziecko coś jeszcze je. Okazało się, że inna mama poczęstowała ją biszkopcikami. O! Jadła chętnie. Poprosiłam mamę, żeby dała mi poczytać o składzie tych ciasteczek. I nagle: "Huston mamy problem". W biszkoptach są duże ilości jajek! Dzieci w jej wieku to już oczywiście jedzą jajka, no ale ze względu na wcześniejsze perypetie Gabi spróbowała tylko same żółtko z jajka. No nic poczekamy do 5 dni i zobaczymy. No i zobaczyłam! Wielką wysypkę na plecach, nogach i rękach. I znowu walka z plamami na ciele. Teraz wszystko bez jajek! Po 4 miesiącach spróbowaliśmy ponownie podawać jajka i na szczęście wysypka była bardzo mała. Do tej pory podaje małej małe porcje jajka. Na szczęście nie przepada za nimi więc nie domaga się ich.
  Odstawiłam małej także maliny i preparat wzmacniający z miodem, gdyż po nich wysypka się bardziej zaogniała. I tak do tej pory potrafi Gabrysię lekko wysypać. Może zje za dużo jajka, może za dużo glutenu, a może to jakaś mieszanka pokarmów powoduje u niej wysypkę. A może to jakiś lek? Ciężko powiedzieć. Teraz już się tak bardzo tymi wysypkami nie przejmuję. Krostki posmaruje maścią i znikną po kilku dniach. Jak łobuziak skończy 3 lata to wtedy zastanowimy się nad zrobieniem jej kompletu badań.



                                                                                                                           Anka





piątek, 17 maja 2013

Zaprzyjaźnieni z wysypką!

Cześć. U Gabi znowu pojawiła się wysypka. Sucha, czerwona plama na ramieniu, plecach i pupie. Rewelacja! Znika i pojawia się nieproszona od urodzenia. Ale zacznijmy rozmowę o alergii od początku.
  Gabrysia urodziła się z suchymi, czerwonymi plamami na buzi. Położna powiedziała, że to normalne. Gdy wróciliśmy ze szpitala do domku mała płakała non stop przez trzy dni. Drapała się po buzi więc myśleliśmy, że to od tego uczulenia. Baby - blues i wycie małej doprowadzało mnie do szału. Poszliśmy z Gabi do lekarza. Pan doktor badał ją ok. 40 min. a my z mężem zaniepokojeni (że jakoś długo to trwa), patrzyliśmy przerażeni na siebie. Lekarz oznajmił nam, że mała ma prawdopodobnie skazę białkową i mam przejść na dietę bez mleczną. Oprócz tego kazał obserwować oczy, gdyż mała miała cały czas zaczerwienione białka w oczkach (wyglądało to jakby krew wylała się do białek ocznych na skutek wysiłku przy porodzie). Lekarz zasugerował, że płacz dziecka może być spowodowany głodem małej. Ponieważ była dużym dzieckiem i dużo jadła więc nawet przez myśl nam nie przeszło, że dziecko płacze bo jest głodne. A tu właśnie był problem. Okazało się, że mały żarłok potrzebuje dwie piersi i butelkę żeby zaspokoić swój wilczy apetyt ( 2 cyce i 160 ml w butelce to było to! - a norma dla dzieci w jej wieku to 120 ml.). Pomyślałam, że to niemożliwe. Z ciekawości ściągnęłam pokarm z piersi, żeby zobaczyć czy tam w ogóle coś jest. I było, w każdej ok. 80 ml. Byłam zszokowana ile taki mały człowiek może zjeść!
  Idąc za radą lekarza przeszłam na dietę bez mleczną. Wysypki pojawiały się i znikały. Udaliśmy się więc do specjalisty - dermatologa dziecięcego - doktor Aldonki. Zrobiła wywiad, obejrzała małą i stwierdziła, że to alergia. Podała mi kartkę z wytycznymi odnośnie żywienia i powiedziała, że oprócz nietolerancji laktozy mała może mieć także alergię na inne produkty, gdyż w naszych rodzinach (moich i męża) są alergicy. Szczęka mi opadła a nogi ugięły się pode mną. Pani doktor wytłumaczyła, że przez miesiąc mam nie jeść wszystkiego co wymienione na kartce, małą dokarmiać mlekiem na receptę, smarować przepisanymi maściami i cierpliwie czekać aż zniknie wysypka.
  Wróciłam do domu złamana. "To co ja będę jeść"? - nękało mnie cały czas pytanie. Trzeba wziąć się w garść, bo to dla dobra dziecka - powiedział mi mąż. Odstawiliśmy wszystkie artykuły mogące wywoływać alergię i już po 3 tygodniach zaczęło wszystko znikać. Rewelacja! Czyli uczulało Gabi coś co jadłam, tylko pytanie co?
  Po dwóch miesiącach monotonnej diety zaczęłam opadać z sił i tracić pokarm. Mój mąż i ja tęskniliśmy za spaghetti (nie można było jeść pomidorów), schabowym (bez wieprzowiny), kapustą i brukselką (warzywa powodujące kolki i wzdęcia). Na widok pulpetów z indyka i gotowanej marchewki do tej pory robi mi się słabo!
  Za zgodą Pani doktor Aldonki zaczęliśmy wprowadzać powoli do mojego jadłospisu produkty z "zakazanej listy". Radość w domu wielka! Wreszcie coś innego na talerzu. Wprowadzamy jeden produkt do diety matki i czekamy do 5 dni czy wystąpią jakieś reakcje alergiczne u dziecka. Po dłuższym czasie jadłam już wszystko a małej nic nie było. Niestety pokarmu miałam już bardzo mało. Mała raczej tylko piła z piersi a nie jadła. Po rozmowie z Panią doktor doszliśmy do wniosku, że odstawimy ją od piersi i zaczniemy poić i karmić z butelki. Niektórym z Was może wydać się to dziwne, że tak szybko zrezygnowałam z karmienia piersią. Mała miała już 5,5 miesiąca. Ssała pierś ze 2 minuty potem wypluwała ją i darła się o butle. Na początku cierpliwie dostawiałam ją do cyca, żeby ssała i podtrzymywała tym laktację, ale to nic nie dawało. W pewnym momencie Gabi nie chciała jeść mojego mleka. Płakać mi się chciało, ale cóż mogłam zrobić - przecież dziecko musi jeść. Nasza doktor tłumaczyła mi, że to nie koniec świata i najważniejsze że jest zdrowe. Może szybciej i wygodniej karmić butelką, ale serce pękało, że to nie moje mleko.
  Zaraz potem nadszedł moment wprowadzania nowych pokarmów do diety dziecka. Ze względu na wcześniejsze wprowadzanie pokarmów do mojej diety, urozmaicanie diety Gabi było trochę "w tyle". Według zaleceń wprowadzamy jeden produkt i czekamy 5 dni. Gabrysia wchłaniała wszystko bez grymaszenia, krzywienia się. Gdy wprowadziliśmy do jadłospisu dużą grupę nowych produktów zrobiliśmy sobie przerwę. I wtedy booom. Pojawiła się wysypka. I wszystko od nowa. Dieta, smarowanie i jeszcze raz po kolei wprowadzaliśmy wszystkie produkty do menu dziecka. Męczące! Ale powiem Wam, że do tej pory bywa tak, że nic nowego przez ostatnie 5 dni dziecko nie jadło a tu pojawia się wysypka. Pani doktor podejrzewa teraz oprócz alergii pokarmowej także uczulenie na pyłki, alergię kontaktową i Bóg wie co tam jeszcze. Można by oczywiście zrobić dziecku testy - koszt ok. 1500 zł - ale nie ma gwarancji, że nie będą "zafałszowane" (zdarza się tak u dzieci do 3 roku życia).
  Gabi rosła jak na drożdżach. Miała już ponad 7 miesięcy i słuszną wagę 11 kg. Zaczynaliśmy wprowadzać kolejne produkty do menu dziecka. Mieliśmy niedługo wprowadzać do diety gluten. Nawet nie przypuszczałam, że to dopiero początek moich stresów. Ale o tym w następnym odcinku naszej słodkiej telenoweli.

                                                                                                                                        Anka


czwartek, 16 maja 2013

DO DENTYSTY Z DZIECKIEM MARSZ! - cz. II

Witam. Dzisiaj byliśmy z Gabrysią na kolejnej wizycie u stomatologa. Oczywiście od kilku dni przypominaliśmy, że idziemy pokazać Pani doktor ząbki. Gdy siedzieliśmy w poczekalni z gabinetu wyszedł chłopczyk ok 10 lat. Trzymał się za buzię, a jego mina mówiła sama za siebie: "boli". Mama szybkiego reagowania od razu zaczęła zagadywać i pokazywać jakieś kolorowe czasopisma, które leżały na stole. "Rybka" połknęła haczyk i zainteresowała się kolorową prasą. Pani doktor zobaczyła, że kolejny pacjent to dziecko i kiwnęła głową by sekundę zaczekać. Prawdę mówiąc sekunda trwała wieczność, a ja denerwowałam się bardziej niż mój mały łobuziak. Po chwili wyszła dentystka i zaprosiła do pokoju Gabi. Wzięłam ją na ręce i poszłyśmy.
   Oczy zrobiły się wieeeelkie na widok fotela. Usiadłam szybko i wzięłam ją na kolana pokazując bajkę, którą pewnie oglądał podczas leczenie wcześniejszy pacjent. Dziecko zainteresowało się trochę bajką, ale co chwila spoglądało nieufnie na dentystkę. Nagle Pani doktor mówi do Gabi, że założy teraz magiczne smerfastyczne rękawiczki (były niebieskie) i obejrzy piękne ząbki. I tu pojawił się problemik. Gabi nie lubi smerfów. Mina od razu zrobiła się ponura, ale na szczęście Pani doktor zaczęła machać paluszkami i coś opowiadać małej jak będą razem liczyć ząbki. Jeden, dwa ... i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu dziecko otworzyło buzie i dało policzyć sobie ząbki. Duma rozpierała moje serce! Nagle jednak buzia się kategorycznie zamknęła! Nie zauważyłam, jak z tyłu podeszła pomocnica Pani doktor i podała jej lusterko do oglądania małych ząbków. To na widok zbliżającego się "niezidentyfikowanego ciała obcego" dziecko zamknęło buzię. Pani doktor znowu zaczęła machać paluszkami i coś małej opowiadać ale buzia nadal była zamknięta. No to zaczęłyśmy się przeglądać w tym lusterku. Dziecko patrzyło na Nas jak na wariatów, ale czego się nie robi dla dobra dziecka. Po minucie błaznowania nagle znowu można było zobaczyć ząbki. Stomatolog szybciutko obejrzała zęby (bo pacjent mógł się rozmyślić w każdej chwili) i rzekła: "zęby zdrowe, sztuk 19". I już po wszystkim.
Kolejna wizyta za dwa miesiące na której zrobimy fluoryzację.
  Gabi szybko zeszła z fotela i pobiegła na poczekalnię gdzie czekał tata. Dała mu buziaka i powiedziała: " a teraz ty idź pokaż zęby". Mąż wszedł do gabinetu na przegląd, a my zanurzyłyśmy się w kącik z zabawkami. Tak się małej spodobała pewna zabawka, że przez ok 45 minut pokrzykiwała z radości bawiąc się. Przegląd uzębienia męża przedłużał się, bo okazało się że trzeba wymienić plombę. Ale Gabi nawet nie zauważyła, że siedzimy w przychodni tak długo. W pewnym momencie tak się rozbrykała i rozkrzyczała , że zaczęłam ją uspokajać. Potem cała wesoła trójka poszła na lody. Mama zjadła loda, Gabi wafelka a tata nic, bo był na znieczuleniu i mógłby odgryźć sobie język. Duma z mojego łobuziaka była wielka. Najważniejsze, że wszystkie zęby są zdrowe!


w następnym odcinku naszej słodkiej telenoweli opowiem Wam o bezsilnej walce z alergią i wysypkami
                                                                                                    Anka



środa, 15 maja 2013

DO DENTYSTY Z DZIECKIEM MARSZ! - cz. I

Witam ponownie. Jakiś czas temu poszliśmy z Gabi na wizytę adaptacyjną do pobliskiej kliniki stomatologicznej. Już tydzień wcześniej opowiadałam dziecku, że oprócz chodzenia do Pani doktor Marysi - nasz pediatra i doktor Aldonki - nad dermatolog, teraz jeszcze będziemy chodzić do Pani doktor Pauliny. Dziecko od razu, że ono nie chce! Tłumaczę, że codziennie myjesz ząbki i dbasz o nie więc tylko pójdziemy i pokarzemy Pani czy są zdrowe. Otworzyłam szeroko swoją buzie i opowiadam, że tylko tyle trzeba będzie zrobić na wizycie. Ponieważ dziecko nie bardzo było przekonane do moich słów wyjęłam z szafy maleńką latarkę i dalej świecić sobie po zębach. Dziecko zachwycone! Zaczęła świecić po moich zębach latarką i udawać, że je ogląda. Odetchnęłam. Myślę sobie, to już dalej pójdzie gładko. Potem poprosiłam mojego łobuziaka by otworzył buzię i pokazał mamie ząbki. O dziwo buzia była szeroooooko otwarta. Potem oczywiście dziecko przechwyciło latarkę i dalej badać lalki. Słychać było tylko pokrzykiwanie: "otwieraj szeroko dzioba lala"! Codziennie przypominaliśmy małej z mężem, że idziemy w piątek do dentysty. Gabrysia wtedy uśmiechała się, mówiła że idzie pokazać Pani doktor zęby i otwierała szeroko buzię.
  W dniu wizyty u dentysty odebrałam ją wcześniej ze żłobka, w domu umyłyśmy zęby i czekałyśmy na tatę. Dziecko ochoczo jechało na wizytę. W gabinecie entuzjazm gdzieś znikł! Gabi jak zobaczyła wielki fotel i Panią doktor w rękawiczkach lateksowych zaczęła krzywić się, popłakiwać i zaciskać usta. Mama szybkiego reagowania usiadła na fotelu wzięła Gabi na kolanka i zaczęła przypominać jak bawiłyśmy się w domku w dentystę. Dziecko, gdy się uspokoiło i poczuło bezpiecznie na matczynych kolanach nagle zaczęło coś mówić pod nosem. Pani doktor zaczęła ją zagadywać i prosić by otworzyła buzię. Gabrysia oczywiście otworzyła buzię ale może na 1 cm. Pani doktor odchyliła na sekundę dolną i górną wargę i powiedziała, że na dzisiaj to wszystko. Byłam lekko zdziwiona, bo chciałam by obejrzała wszystkie zęby. Lekarka na to, że u tak małych dzieci jeśli coś się dzieje z zębami to widać to na tych przednich. Jak dla mnie bomba! Wychodziło na to, że zęby są zdrowe. Ulżyło mi, gdyż moja bratanica - starsza od Gabrysi o 9 miesięcy - miała już 3 plomby założone i dużo problemów z zębami. Za dwa miesiące mieliśmy przyjść na kolejną wizytę. Oczywiście przy wyjściu dziecko dostało kolorową naklejkę " super pacjent".
Kolejna wizyta już jutro więc trzymajcie kciuki!!



w następnym odcinku naszej słodkiej telenoweli opowiem Wam o kolejnej wizycie Gabi u dentysty
                                                                                                    Anka

wtorek, 14 maja 2013

DZIECI NA URLOPIE - cz. II


  Wiadomo nie od dziś, że dzieci na urlopie wypoczywają najlepiej. Są szczęśliwe bo mają rodziców przy sobie, nie muszą iść do przedszkola, rodzice dają się naciągać na różne atrakcje i większość czasu spędzają na świeżym powietrzu.
  A teraz przejdźmy do tematu naszego zakwaterowania. Zamówiliśmy sobie pokój 3 - osobowy w pewnej Willi we Władysławowie. Opis oczywiście super, zdjęcia też. Realia mnie nieco przerosły. Pokój trochę brudny, łazienka miała - może 2 m2 w tym prysznic. Nawet nie zaczęłabym narzekać gdyby nie czajnik. Otworzyłam go po przyjeździe żeby zrobić sobie i dziecku  herbatki a tu pleśń w środku i smród. Początek pobytu zaczęłam od szorowania czajnika i podróży do sklepu po kwasek cytrynowy. Kolejna niespodzianka czekała nas podczas wieczornego mycia. Gdy schylałeś się do umywalki by umyć twarz i zęby nasza pupa lądowała na ścianie a wieszak na niej zamontowany wbijał się centralnie w d... Można było się oczywiście przesunąć ale pupa wtedy lądowała już w salonie. Willa to była ale tylko w nazwie.
  Śniadania i kolacje jedliśmy w naszym "apartamencie" a obiad i zupę tam gdzie akurat byliśmy. Już drugiego dnia pytając Gabrysię czy jest głodna odpowiadała mi: "a do jakiej restauracji idziemy"! Ach te nasze małe cwaniaki. Z ręką na sercu mogę polecić Wam wiele restauracji gdzie można dobrze zjeść za niezbyt wygórowaną cenę. Najważniejsze było żeby były jakieś dania dla dzieci lub możliwość zestawienia pewnych produktów które akurat wiemy że nasza pociecha zje. Zazdrościłam trochę rodzicom których dzieci lubiły naleśniki. Moja mała nawet na to nie chce spojrzeć. Jeśli będziecie zainteresowani mogę Wam powyliczać dobre knajpy w których byliśmy z Gabi w innym wpisie. Przyznam się że trochę miejsc już zwiedziliśmy więc sporo byłoby tego.
  Nasze dziecko podczas pobytu miało także swoją ulubioną restaurację i jak tylko zbliżała się pora obiadu pytała: "czy jedziemy na obiad do bocianów"? Restauracja ta oprócz wspaniałej kuchni, małej sali zabaw dla dzieci, przemiłej obsługi miała na tyłach posiadłości mini zoo. Gabi nawet przez szybę lubiła oglądać strusia i bociany w gnieździe. Były oczywiście jeszcze inne zwierzątka ale mało ją interesowały. Przy rachunku zawsze Panie kładły lizaka więc dziecko było prze szczęśliwe.
  Muszę Wam powiedzieć, że co roku jeździmy nad polskie morze i dopiero teraz kiedy Gabi zaczęła mówić, bardzo dobrze chodzić, nie robi już w pieluchę to można trochę wypocząć razem z dzieckiem. Rok temu słabo chodziła więc czasami trzeba było ją nosić (taki mały 15 kg pączuszek), latać i szukać przewijaka gdzieś bo siku wylewało się bokami a pogoda nie pozwalała na przewijanie na kocyku na plaży. Najważniejsze, że jest już z takim dzieckiem komunikacja. Można zapytać co chce zjeść, o co chodzi jak zaczyna nagle tupać nogami i płakać. Na większość pytań otrzymamy już krótką i wyczerpującą odpowiedź.
  Atrakcje dla dzieci. Temat rzeka. Jak przychodzi co do czego okazuje się, że w kurortach niema nic ciekawego dla naszych pociech. Kwestia też oczywiście w jakim wieku mamy dziecko. Bo to co interesuje 8 latka niekoniecznie zachwyci 3 latka. Moja Gabi jako atrakcję uważała pójście na lody. Fakt, że my polskie morze odwiedzamy w maju i być może większość super atrakcji jest jeszcze zamknięta i rozkwita dopiero lipiec - sierpień. Ceny tych atrakcji bywają lekko wygórowane.
  Mnie osobiście pobyt w Ocean Parku we Władysławowie nie podobał się. Cena wygórowana a Gabi nie chciała oglądać ryb tylko zainteresowana była dużym placem zabaw (przystosowanym bardziej dla większych dzieci). Więc stała sobie i patrzyła jak skaczą starsze dzieci na trampolinach i bawią się na dużych zjeżdżalniach. Na szczęście zainteresowały ją dwa małe plastikowe domki. Wchodziła do nich i wychodziła, zamykała i otwierała okna a potem udawała że gotuje. Wszystko było w porządku do momentu aż chłopczyk ok. 3 lat wpadł do domku w wiaderkiem piasku wypchnął Gabi i powiedział: "wynocha to mój dom". Mała stanęła jak skamieniała. Chyba do końca nie wiedziała o co chodzi. Ja (matka szybkiego reagowania) podbiegłam do niej i wzięłam ją do drugiego domku. Sama schowałam się za zamkniętym oknem domku i co chwila robiłam "a ku ku". Nagle "Pan i władca" stanął przed domkiem w którym bawiła się Gabi i coś pod nosem zaczął porykiwać. Spojrzałam na swoje dziecko - stało przerażone i mówi mi, że nie chce tego chłopca tutaj. Ja nie wiele myśląc zaczęłam warczeć jak pies a potem wyć po cichu jak wilk "auuu, auuu". O dziwo poskutkowało. Mały łobuziak już nie wypychał Gabi tylko zaczął się z nią bawić. Sielanka nie trwała jednak długo, gdyż po ok 10 minutach zaczął machać łapami, w których nie wiem skąd miał kamień. Na szczęście znalazła się jego mama i zabrała mu go. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo nigdy nie wiadomo co takiemu artyście strzeli do głowy.
  Największe wrażenie na nasze trójce zrobił Zamek w Malborku. Bilety drogie ale zwiedzasz zamek z przewodnikiem ok. 3,5 godziny więc wiesz za co zapłaciłeś. Ponieważ była pora drzemki małej więc wsadziliśmy ją do wózka i dalej zwiedzać. W pewnym momencie trzeba było wejść po stromych schodach więc Pani pilnująca porządku mówi do mnie, że jeśli chce to wypuści mnie na dół bocznym wyjściem i poczekam przy następnych drzwiach. Reszta grupy miała wyjść tymi drzwiami za ok. 5 minut. Tak też zrobiłam. Wyszłam na dwór, uśpiłam Gabi i stoję pod drzwiami i czekam na swoją grupę i męża oczywiście. Czekałam ok 30 minut. Wściekłość moja była ogromna. W moim plecaku, który miał na sobie mąż był telefon, pieniądze, picie i przekąska dla dziecka. Jak się tatuś pojawił to dostał o...  i dopiero wtedy kapnął się, że wszystko co mi mogło być potrzebne miał przy sobie. Jak łobuziak nasz się obudził poszliśmy razem zwiedzać resztę Zamku. Było super.

w następnym odcinku naszej słodkiej telenoweli opowiem Wam o wizycie Gabi u dentysty
                                                                                                    Anka

poniedziałek, 13 maja 2013

DZIECI NA URLOPIE - cz. I

Witam ponownie. Tak jak już zapowiadałam podzielę się dzisiaj z Wami wrażeniami z urlopu nad naszym polskim morzem. Nasza wesoła trójka: Gabi, mama i tata wyruszyliśmy na tygodniowy majówkowy urlop nad naszym morzem. Mamy to szczęście, że nasze dziecko świetnie znosi podróże więc nie umęczyliśmy się  wszyscy zbytnio.
   Jak chodzi o pogodę to nawet nie było tak najgorzej. Pierwszego dnia zimno straszne że kupiliśmy sobie z mężem rękawiczki bo ręce strasznie marzły przy pchaniu wózka z księżniczką wygrzewającą się pod cieplutkim polarkowym śpiworkiem. Następne dni były coraz cieplejsze. W przeddzień wyjazdu było 18 stopni (na plusie oczywiście). Ponieważ lubimy zwiedzać, więc codziennie jeździliśmy do innego miasta żeby zobaczyć coś ciekawego.
  I tak Gabrysia oglądała foki na Helu, Basztę Czarownic z prześliczną baba-jagą na szczycie w Słupsku, skansen w Klukach gdzie zobaczyła z bliska kozę, barana, dzięcioła w pracy i bociany. W następnych dniach oprócz codziennych spacerów po plaży oglądaliśmy Zamek w Malborku, Ocean Park we Władysławowie. Jako atrakcję dodatkową dla dziecka wybraliśmy się do Aqua Parku w Sopocie.
Z tych wszystkich miejsc, które odwiedziliśmy podczas naszego urlopu majówkowego największe wrażenie zrobił na nas Słupsk i Malbork. W Słupsku spotkaliśmy miłych i sympatycznych ludzi (pani zaprowadziła nas prawie pod samą restaurację gdy dowiedziała się że dziecko jest głodne a wszystko pozamykane było), dobre jedzenie i wspaniałe zabytki  Niestety trafiliśmy tam we wtorek więc muzeum nie obejrzeliśmy gdyż było zamknięte! Malbork zauroczył nas oczywiście zamkiem krzyżackim. Ceny trochę wygórowane ale trzeba to zobaczyć. Cena parkingu zwaliła nas z nóg - można by za to zjeść obiad lub duży deser. Ale o to chodzi żebyś przyjechał i wydał kasę.
  Wiadomo, że urlop jest bardziej dla dziecka niż dla rodziców bo to ty musisz być zorientowana i przygotowana na każdą możliwą sytuację. Musisz pomyśleć co i gdzie dać dziecku do zjedzenia, musisz wiedzieć gdzie jest najbliższa toaleta gdyby dziecku zachciało się siusiu lub kupę. Najbardziej lubię wczesne pobudki serwowane przez pociechę na urlopie i słodkie " mamusiu wyspałam się już"! No cóż nie będziemy narzekać bo to jeszcze nie koniec świata.
  Opowiem Wam teraz historię z urlopu która wywołała u mnie stan maksymalnego wzburzenia ale starałam się żeby mnie nie poniosło bo mogłoby skończyć się to nieprzyjemnie. Wracając z wyjazdu zatrzymaliśmy się w pewnej restauracji na odpoczynek, posiłek i skorzystanie z wc. Ponieważ była to piękna rezydencja stylizowana na pałacyk usiedliśmy z boczku bo jak wiadomo dziecko nigdy nie usiedzi za długo i raczej nie jest ciche. Posadziłam mała na krześle i wytłumaczyłam, że zjemy tutaj obiadek i nie należy biegać, krzyczeć gdyż inni chcieliby zjeść w spokoju. O dziwo dziecko siedziało grzecznie na krześle i czekało na obiad. Dwa stoły dalej siedzieli przy stole dziadkowie, rodzice i dwójka dzieci. Chłopczyk latał po sali i pokrzykiwał podbiegając do naszego stolika. Nie zwracałam na niego uwagi. W pewnym momencie mały stanął i zaczął ślinić się i pluć na Gabrysie. Zagotowałam się. Rodzice udają, że nie widzą. No to ja stanowczo, że tak nie można i wycieram buzię swojemu dziecku. Kątem oka widzę że dziadkowie ze wstydu spuszczają głowę a rodzice jakby nigdy nic nadal konsumują swój posiłek. Gdy mały znowu zaczął pluć na cały głos krzyknęłam żeby wracał do swojej mamy i do swojego stołu jak nie umie się zachować (specjalnie głośniej żeby szanowna mamuśka i ojczulek zainteresowali się co się stało). Znieczulica totalna i brak kultury. No ale od kogo takie dziecko ma się uczyć. Ani Gabi ani ja nie usłyszałyśmy żadnego "przepraszam". Dobrze, że mój mąż był wtedy przy samochodzie i nie widział całego zdarzenia bo prawdopodobnie skończyłoby się to wielką awanturą.

w następnym odcinku naszej słodkiej telenoweli opowiem Wam kolejne wrażenia z "urlopu" majowego nad morzem.                                                                                                Zapraszam i pozdrawiam Anka

CO I JAK - CZYLI POZNAJEMY ROZBRYKANEGO PRZEDSZKOLAKA

Cześć wszystkim. Nazywam się Anka i jestem mamą 2,5 letniej Gabrysi. Ta urocza, kochana, psotna i mająca sto pomysłów na minutę dziewczynka to moje oczko w głowie.
  Po wielu miesiącach oczekiwania na przyjście na świat wreszcie pojawiła się. Waga 4500 wzrost 60cm. "Ale Wielka baba" - usłyszałam na pierwszym obchodzie pediatry w szpitalu. Od razu wzięli ją na badania czy nie ma cukrzycy. Długo dochodziłam po porodzie do siebie. Na szczęście mój mąż był wtedy cały czas przy mnie i na samym początku bardzo mi pomagał i wspierał. Gabi wywróciła Nasze życie do góry nogami.      
  Najgorsze było wstawanie nocne. Mała przy jednym posiedzeniu jadła 2 cycki i butle do tego bo głodna była niesłychanie. Były chwile zwątpienia, że sobie nie poradzimy (chyba każdy młody rodzic takie ma). Były również chwile zmartwienia i grozy kiedy załatwiała się krwią (uspokojono mnie od razu, że to alergia - inaczej chyba bym zwariowała ze stresu). Bałam się, że dziecko się źle rozwija kiedy mając 9 miesięcy nie siadała i nie raczkowała. Na szczęście byliśmy z Nią u dobrych lekarzy którzy na wstępie mówili: proszę się nie martwić każde dziecko rozwija się inaczej i w swoim tempie. Pani neurolog i pediatra dopowiadały "Ona jest duża i dużo waży - potrzebuje więcej czasu żeby wzmocnić swoje mięśnie żeby usiąść, wstać i pójść".
  Było też mnóstwo wesołych i pełnych dumy chwil gdy po raz pierwszy udało się dziecku złapać jakiś przedmiot, usiąść, wstać, przyjść do mamy, zrobić siusiu na nocnik, dać buziaka. Pamiętam także chwile wielkiej radości - gdy usłyszałam słowo MAMA wypowiedziane przez moje kochane dziecko po raz pierwszy (popłakałam się wtedy ze wzruszenia). Ostatnio moje dziecko przyszło z przedszkola dało mi buzi przytuliło mnie i powiedziało mi na ucho: "Mamusiu kocham Cie". Wtedy odleciałam z radości.

Czas spędzony z mamą w domku jednak kiedyś się kończy. Mama wraca do pracy a dziecko idzie albo do przedszkola lub zajmuje się nim niania, opiekunka lub babcia.

i tu.... zaczyna się nasza historia. Zapisałam Gabrysię do akademi dla dzieci od 4 miesiąca życia do 4 lat. Oczywiście jest to ośrodek przedszkolno-żłobkowy prywatny bo w naszej okolicy nie ma państwowego żłobka i przedszkola. Nasze dziecko zaczęło się lepiej rozwijać, szybciej zaczęła chodzić, pokochała śpiewanie i muzykę. Jak to w przedszkolu bywa, że dziecko uczy się nie tylko od "cioci" ale także od innych dzieci. No i zaczęło się przynoszenie do domu różnych słów i zachowań. A teraz to już rozbrykana jest strasznie.

w następnym odcinku naszej słodkiej telenoweli opowiem Wam o wrażeniach z "urlopu" majowego nad morzem.                                 Zapraszam i pozdrawiam Anka